wtorek, 7 października 2014

Rozdział 7



Cel : Znajdź w swoim życiu coś takiego, co będzie cię mobilizować do wstawania rano z łóżka, i tego się trzymaj. Walcz o to, w co wierzysz. 
~Demi Lovato





*Federico*
-Za ile dni zaplanowany jest poród ? –spytał badając moją żonę.
-Za 37 dni. –rzuciłem szybko.
-Cóż, na chwile obecną to nie poród. –oznajmił.
-Jak to nie ?! –trochę się wystraszyłem, Fran bolał brzuch, jak nie poród to co ?
-Jeszcze nie wiemy, na razie proszę być spokojnym.
-Spokojnym ?! –oburzyłem się gwałtownie wstając.
-Fede… -odezwała się Fran chwytając mnie za rękę. Usiadłem i dotknąłem jej brzucha. Bałem się, bałem się cholernie.
–Pielęgniarka poda Pani zaraz leki przeciwbólowe, w razie czego proszę wołać. –poinstruował moją ukochaną lekarz i wyszedł nie mówiąc nam nic więcej. Tymczasem kobieta ubrana w biały kitel podeszła do niej i wstrzyknęła dawkę leku.
-Proszę się nie denerwować, tak zdarza się często. –odezwała się łagodnie. –A dzieci prawie zawsze rodzą się zdrowe i silne. –podarowała nam uśmiech, próbując podnieść nas na duchu.

 *Camilla*
Na klatce schodowej dało się wyczuć okropny odór,  w mieszkaniu był on trzy razy mocniejszy, dosłownie wszędzie walały się śmieci i puste butelki po alkoholu, w wchodząc w głąb zobaczyłam młodą dziewczynę leżącą na ziemi, przerażona spojrzałam na Gary’ego, ten szybko klęknął przy niej i sprawdził jej tętno.
-Żyje. –szepnął. –Ale trzeba zadzwonić po karetkę, jest nieprzytomna. –zbliżył twarz do niej. –I jest nieźle nawalona. –wstał i podszedł do mnie, przytulił mnie. –Będzie dobrze. –szepnął mi na ucho i pocałował, lekko się uspokoiłam ale nadal bałam się tego co zastanę w salonie. W końcu zaczęliśmy iść w stronę kuchni, tam na szczęście nikogo nie zostaliśmy, oprócz ogromnego bałaganu , niepozmywanych naczyń i śmieci nie mieszczących się w koszu.
Czym bliżej byliśmy salonu, tym więcej butelek musieliśmy omijać, wchodząc tam zadrżałam, w pokoju było ponad tuzin ludzi mniej więcej w moim wieku, wszyscy albo spali albo byli nieprzytomni, na stole leżał Peter, a co najgorsze w swojej dłoni trzymał strzykawkę.
Spojrzałam na Gary’ego, patrzył na wszystko zaskoczony, gdy zauważył, że trzymam na nim wzrok objął mnie w talii.
-Cami musimy zadzwonić po policję. –oświadczył. –Oni ewidentnie zażywali narkotyki.
-Dzwoń przy o okazji po karetkę a ja dzwonie po moich rodziców. –w końcu trochę otrzeźwiałam i wyciągnęłam z mojej torebki telefon, wykręciłam numer i zadzwoniłam.
-Cami ? –usłyszałam głos mojego taty.
-Część tato. –odpowiedziałam łagodnie i w duchu się uśmiechnęłam słysząc jego kojący głos. –Tato, musicie tu natychmiast przyjechać.
-Co się stało ?
-Chodzi o Petera.
-Co znowu zrobił ?! –mężczyzna lekko się zdenerwował.
-To nie rozmowa na telefon.
-Cami czy to coś poważnego ? –głos mu lekko zadrżał.
-Tak, Peter może znowu trafić do więzienia.
-Tobie nic nie jest ? –najwyraźniej chciał się upewnić.
-Nie. –uspokoiłam go. –Ale szybko to przyjedźcie, proszę. –powiedziałam błagalnie a tata szybko się rozłączył.
Tymczasem Gary kończył rozmowę z policją.
-Będą za chwilę. –oznajmił gdy tylko skończył.
-A karetka ?
-Już jedzie. Twoi rodzicie ?
-Będą najszybciej jak tylko będą mogli. –skinął głową słysząc moją odpowiedź, następnie znowu mnie przytulił, tym razem tak, żeby to on mógł się uspokoić.
-Chwilowo zamieszkamy u mnie, tutaj trzeba wywietrzyć, posprzątać i w ogóle. –powiedział chwile później.
-Tak… -potwierdziłam szeptem.
10 minut później w naszym mieszkaniu nie było już tak cicho i drętwo, na miejsce dotarli policjanci i sanitariusze, którzy od razu wzięli się do pracy. Ja cały czas roztrzęsiona obserwowałam wszystko.
-Może podam Pani coś na uspokojenie ? –spytała lekarka gdy tylko jej towarzysze wynieśli ostatnią osobę. –Poczuje się Pani lepiej. –w końcu skinęłam głową i poprowadzona przez kobietę usiadłam na fotelu, ta podała mi lek.
-To ja ją zaprowadzę do łóżka. –oświadczył Gary wchodząc do pokoju.
-Gdzie byłeś ? –spytałam cicho.
-Rozmawiałem z policjantem. –odpowiedział spokojnie i podarował mi uśmiech.  –To co ? Idziemy się przespać ? –zaproponował.
-Moi rodzice zaraz przyjadą.
-To nie zmienia faktu, że musisz się przespać, w tym stanie nie będziesz z nimi rozmawiać.
-Ale Gary… -powiedziałam z  wyrzutem.
-Sam im wszystko opowiem, zaoszczędzę Ci wspominania tych widoków i poproszę żeby zostali do jutra.
-Pani Camillo, Pani chłopak dobrze mówi, musi się Pani przespać. –wtrąciła się lekarka. –Proszę go posłuchać.
-No dobrze… -powoli wstałam i podeszłam do Gary’ego. Ten objął mnie w talii.
-Dziękuję. –powiedział cicho do kobiety darując jej uśmiech.
-Nie ma sprawy. –rozejrzała się po pokoju i pakując do torby termometr leżący na kanapie razem z nami zaczęła kierować się do wyjścia.

 *Natalia*
-Maxi co się stało ?! –spytałam przybliżając się do niego. Ten nie reagował, nadal chował twarz w dłoniach. –Maxi! –zsunęłam się na podłogę i kucnęłam przy nim, chwyciłam jego nadgarstki i czekałam aż chłopak podniesie twarz. –Maxi.. –szepnęłam.
-Mój tata… -powiedział drżącym głosem. –On nie żyje. –zaczął jeszcze bardziej płakać. –słysząc to szybko wstałam i okrakiem usiadłam na jego kolanach, kładąc dłonie na jego karku pozwoliłam aby zaczął płakać na moim ramieniu, ja tymczasem szeptałam mu na ucho, że wszystko będzie dobrze i mocno go tuliłam. W moim chłopaku obudziło się dziecko, niewinne wystraszone dziecko. Bardzo cierpiał a ja doskonale go rozumiałam.
-Naty ja muszę tam jechać, teraz. –w końcu podniósł głowę i powiedział patrząc mi w oczy.
-Pojedziemy jutro, razem. –oświadczyłam kładąc dłoń na jego policzku. –Teraz pójdziemy się spakować i pojedziemy jutro zaraz z rana, musisz odpocząć. Dobrze ? –spytałaś łagodnie. Chłopak skinął głową i znowu się do mnie przytulił. W takiej pozycji siedzieliśmy dłuższą chwile, z 20 minut, może 30,w  końcu Maxi się uspokoił, wstał i o dziwo się uśmiechnął. Spojrzałam na niego zdziwiona.
-Maxi co jest ?
-No nic, najpierw musiałam trochę po histeryzować a teraz już mi przeszło, pójdę się spakować a jutro pojedziemy. –kucnął przy mnie i mnie pocałował. –A bez Ciebie trwało by to dłużej. –lekko się uśmiechnął.
-Maxi przykro mi… twój tata… -powiedziałam cicho.
-Tak, mi też.. –na chwile się zawiesił. –Wszystko co dobre kiedyś odchodzi. –wymusił uśmiech. –Mój tata był dobrym człowiekiem, umarł za wcześniej, o wiele za wcześniej, zasługiwał na jeszcze kilka lat. –zmarkotniał. –Będzie mi go brakować. –spuścił wzrok na ziemie i obrócił się na pięcie. –Pójdę się spakować. –powiedział cicho i wyszedł. Przez chwile patrzyłam na miejsce gdzie przed chwilą zniknął mój chłopak, cisza, która panowała w naszym królestwie nagle zrobiła się dołującą, wszędzie było cicho i pusto, wszędzie. Zirytowana podeszłam do radia, włożyłam do niego moją ulubioną płytę i włączyłam, w pokoju rozległy się dźwięki piosenki, spokojnej i refleksyjnej, zrobiło się trochę jaśniej aczkolwiek nadal panowała dołująca atmosfera. Rzuciłam się na kanapę i zaczęłam się wsłuchiwać w słowa piosenki…

Pictures in my pocket,
Are faded from the washer
I can barely just make out your face
Food you saved for later
(…)

In case you don’t find what you’re looking for
In case you’re missing what you had before
In case you change your mind, I’ll be waiting here
In case you just want to come home.
(…) *

 -MAXI WYCHODZĘ! –krzyknęłam w końcu gwałtownie wstając z kanapy.
-GDZIE ?! –szybko mi odkrzyknął. Chwile później znalazł się przy mnie. –Gdzie ? –powtórzył.
-Nie wiem, na spacer chyba.
-Naty tam jest prawie ciemno, nie puszczę cię samej.
-Ale tutaj wszystko mnie teraz irytuję. –oznajmiłam z wyrzutem. Chłopak podszedł do mnie i przytulił. –Pocałuj mnie lepiej. –powiedziałam a ten od razu to zrobił, czas dla nas się zatrzymał, świat przestał mnie irytować, był tylko i wyłącznie Maxi.
-Chodź na górę, potrzebuję Cię. –powiedział w końcu biorąc mnie na ręce. –Cholernie Cię teraz potrzebuję. –zaczął wdrapywać się pod schodach a ja śmiałam się pod nosem.
Potem … potem zapomnieliśmy o wszystkim, zapomnieliśmy o śmierci taty Maxi’ego, zapomnieliśmy o problemach i świecie, zaczęliśmy się uzupełniać, można się domyślić co się działo.

 *Późny wieczór*
*Federico*
-Ile to jeszcze będzie trwało ?! –spytałem lekko zdenerwowany lekarza.
-Panie Pasquarelli proszę się uspokoić.
-Uspokoić ?! –spytałem nerwowo. –Moja żona leży tam i cierpi, a wy nic nie robicie!
-Cały czas czekamy na wyniki badań. –oświadczył spokojnie, już miałem zamiar wyrzucić mu co myślę o tych ich wynikach gdy z Sali dobiegł mnie krzyk Fran. Poczułem jak serce zaczyna mi mocniej walić i razem z lekarzem pędem pobiegliśmy do mojej żony. Francesca zginała się z bólu.
-W skali od 1-10 na ile ocenia Pani ból ? –spytał szybko mężczyzna.
-8! –krzyknęła zginając się w pół.
-Proszę zmierzyć ciśnienie! –rozkazał a sam zaczął przygotowywać maszynę do badania USG. Stanąłem po drugiej strony łóżka i mocno chwyciłem rękę Francesci, ta zaczynała już płakać, oboje patrzyliśmy Sobie w oczy przekazując Sobie, że musi być dobrze, musi, tymczasem lekarz robił badanie.
-Musimy zrobić cesarkę! Szybko! –poinformował. Pielęgniarki od razu zaczęły działać. Chwile później biegliśmy przez korytarz w stronę Sali operacyjnej.

*15 minut później *
-muszę tutaj z nią zostać, rozumie Pan ?! –krzyknąłem zdenerwowany.
-Panie Pasquarelli to jest operacja, nie może Pan tutaj być!
-Gówno mnie obchodzi, że to operacja, to tylko cesarskie cięcie a z tego co mi wiadomo ojciec przy takim porodzie może być! –rzuciłem. Lekarz westchnął.
-Dobrze, niech Pan zostanie. –mimo wszystko się ucieszyłem. Francesca została uspana i podłączona do sprzętów, które w razie czego uratują jej życie, nie chciałem nawet znać nazw połowy z nich. Leżała nieruchomo, jej twarz nie mówiła nic, z inkubatorem w ustach w cale nie wyglądała jak by spała. Chwile później pielęgniarki zmusiły mnie do założenia ubrań ochronnych, a także wręcz rozkazały mi usiąść koło twarzy Francesci i za żadne skarby im nie przeszkadzać. Posłuchałem się.
Podczas następnych kwadransów siedziałem i cały się trząsłem ze zdenerwowania, w mojej głowie siedziało mnóstwo czarnych scenariuszy, myślałem co będzie za chwile, nawet nie starałem się słuchać lekarzy, którzy próbowali uratować życie moich najbliższych, wszystko trwało tak długo, przynajmniej tak mi się wydawało. Miałem zamknięte oczy a przy twarzy trzymałem dłoń mojej ukochanej, czekałem na jakikolwiek znak.
W końcu usłyszałem płacz. Płacz dziecka.
Gwałtownie wstałem i mimo sprzeciwu pielęgniarek podszedłem do lekarza, ten podarował mi uśmiech.
-Ma Pan syna. –oznajmił i pokazał głośno krzyczącego malca. Mojego syna. Pielęgniarka nawet nie pytając mnie o zgodę dała mi do ręki specjalistyczne nożyczki, wiedziała, że bardzo tego chcę. Mimo szoku i mocno trzęsących się rąk udało mi się przeciąć pępowinę. Co czułem ? To nie do opisania, to było coś niesamowitego. Chciałem zacząć krzyczeć i skakać, mogłem latać.
Pielęgniarki zabrały mojego synka do podstawowych badań a ja czekałem na narodziny drugiej fasolki.
-Drugi chłopiec! –krzyknął w końcu lekarz a wszyscy zaczęli klaskać, poród się powiódł. Zostałem ojcem.

*Violetta*
-Zostałem ojcem, mam dwóch synów. –przeczytał. –Napisane dużymi literami z … -zaczął liczyć. –Czternastoma wykrzyknikami. –zaśmiał się a ja pisnęłam.
-DZWOŃ DO NIEGO! –krzyknęłam podekscytowana na wieść, że moja najlepsza przyjaciółka urodziła.
-No już, już. –powiedział i wybrał numer do przyjaciela, od razu włączył na głośnomówiący.
-MAM SYNÓW! –usłyszeliśmy radosny głos Federa. Oboje cicho się zaśmialiśmy.
-Fede są zdrowi ? –spytałam.
-TAK! FASOLKA NUMER 1 WAŻY 2800g A FASOLKA NUMER DWA 2900g! –wykrzyczał.
-Gratulacje stary. –odezwał się León.
-Fede a jak z Francescą ? –szybko zadałam kolejne pytanie.
-Jeszcze się nie obudziła z narkozy, musieli zrobić cesarskie cięcie, przy porodzie wystąpiły drobne komplikacje.
-Ojej… -szepnęłam. –To my zaraz tam będziemy! –poinformowałam go.
-Tak! Musicie zobaczyć nasze fasolki! –powiedział podekscytowany. León się rozłączył i spojrzał na mnie z uśmiechem na twarzy. –Gdy ty mi urodzisz syna to będę się cieszyć jeszcze bardziej niż on. –zaśmiał się.
-Zobaczymy skarbie. –pocałowałam go. –A teraz jedziemy do szpitala! –zerwałam się z miejsca i szybko pobiegłam na górę.

 ~.~

 -Jakie one śliczne! –zachwycałam się patrząc przez szybę na synków mojego przyjaciela.
-Lekarz powiedział, że muszą spędzić w inkubatorze kilka dni, urodziły się za wcześniej i boją się o ich płuca. –oznajmił Federico podchodząc do nas. Zdążył się już uspokoić, był już spokojny ale radość biła od niego na kilometr. –Ale wyszły nam, co nie ? –zażartował.
-Jestem pewny, że odziedziczą po Tobie grzywkę. –zaśmiał się León, klepiąc przyjaciela po ramieniu.
-Oczywiście, że odziedziczą. –oznajmił dumnie.
-Dobra, chłopaki. –przerwałam im cicho się śmiejąc. –Fede gdzie leży Fran ? Chcę ją odwiedzić.
-Piętro niżej, ale jeszcze się nie obudziła.
-Jeszcze ? –zdziwiłam się.
-Tak. Violu czy to nie dziwne, że tak długo się nie budzi ?
-No chyba nie... –spojrzałam na Leona.
-Fede spokojnie, narkoza różnie działa na ludzi.
-Mam nadzieję, że nic jej nie jest. –trochę posmutniał.
-Fede wszystko będzie dobrze. –przytuliłam go. –Fran jest silna, a ty teraz musisz być przy swoich chłopach.
-Tak, ale może chodźmy do niej. –zaproponował.
-Jasne. –chwyciłam rękę Leóna i ramię Federico, razem udaliśmy się do mojej przyjaciółki.

 *Demi Lovato – „In Case”

 To jest siódmy rozdział, a siedem to liczba szczęśliwa, siódmy rozdział miał być szczęśliwy i w ogóle a wyszedł trochę smutny … trochę źle rozmieściłam wydarzenia, no cóż, trudno. 
Mam nadzieje, że poczuliście tą radość przy narodzinach fasolek… jeśli nie to przepraszam, jakoś dziwnie mi się ten rozdział pisało. 
Przepraszam, jeśli wystąpiły jakiekolwiek błędy.


Komentarze… nadal jest ich mało, buu ;_; Ale rozumiem was, szkoła. Mam to samo, rozdziały mogę pisać tylko i wyłącznie w weekend …  
No dobra, koniec narzekania.


Diemiła powinna być w następnym rozdziale, w następnym dramat u Fedesci (i początek ich wątku na ten Tom) i wyjazd Naxi, tam Naty będzie musiała odstawić przyzwyczajenia bycia modelką, może być zabawnie. Germangie się pojawi, ale tak nagle, przy okazji pojawienia się problemów u Loenetty, teraz nie mam na nich pomysłu. 
No to chyba na tyle… 
Dziękuję za wszystko. 
Kocham was strasznie. 


8 komentarzy :

  1. Odpowiedzi
    1. I dobrze, że nie masz pomysłu na problemy Leonetty :3 Oni mają być forever ever xd Happy family♥ ;*** . W ogóle...Wchodzę sobie na mojego bloga ;D i paczę a tu Nikolcia dodała rozdział <33 *-* Paczę i czo widzę?! Że 18 minut temu...Pędem klikam i z ulgą paczę, że nie ma komentarza! Uff...Jestem number one! :3 ♥__________________________________________♥
      Wracając do rozdziału:
      Aww♥ *-* Dwie fasoleczki♥ Chłopcyki! :D :3 ♥ Imionka? *-*
      Dramat u Fedecesci? ;-; Why?!?!
      Leoś chcę mieć synalka ;33 <33 Oooo...♥ Megan wtedy bd miała rodzeństwo..
      Nikolo: VERDAS MA ZAPŁODNIĆ VIOLETTĘ KAPISZI?! :3 Hyhy ^.^
      Maxiemu zmarł tato ;((( Smutegg ;(
      Później upojna noc Naxi :3 Oww *---* :* ♥
      Garry i Cami♥ :D Kochani ;*
      Peter znów do kicia pójdzie ;OO ?
      Rozdział zajebisty bejbe! :**
      Jeśli Verdas nie zapłodni Violetty w najbliższym czasie, albo chociażby z nią nie współżyję xd to nie żyjesz Nikuś ;** :) . Kocham Cię :**
      Czekam na next i zapraszam do mnie;:
      http://leonviolettayfranymarcoo.blogspot.com/
      xoxo

      Usuń
  2. super rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem. Cudo rozdział *o* Fasolki <3333333333 jak się cieszę! Dramat Fedecesci? Coś z Fran? Nie rób mi tego! Biedny Maxi :( współczuję mu :( Czekam na next.
    I w wolnej chwili zapraszam do mnie.
    leonetta-moja-opowiesc.blogspot.com :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowny !!
    Cami i Gary <3 <3
    Fedecesca <3 <3
    Dwie fasolki <3 <3 <3
    Naxi <3 <3
    Maxi cierpi bo jego tata umarł :(
    Leon chce synka
    Viola musi się zgodzić
    Czekam na next

    OdpowiedzUsuń
  5. Awwww. Fedecesca ;))
    Fajnie, będę czytać
    Cathy

    OdpowiedzUsuń